Kolejny mecz (a być może sezon?), który uwypukla to co zauważyłem już kilka ładnych lat temu - czyli kompletnie nietrafione zdefiniowanie DNA Lecha.
Myślałem, że wraz z przyjściem Frederiksena, w końcu zdiagnozowano problem w najlepszy możliwy sposób. Nie chcę snuć stuprocentowych wyroków już dzisiaj, ale obawiam się, że zrobiono to jedynie w 50%.
Chodzi mi o słowo INTENSYWNOŚĆ, tak często powtarzane przez sztab Lecha i jaśnie nam rządzących ludzi, którzy nie mają za grosz pojęcia o piłce nożnej.
Miałem nadzieję, że nareszcie coś ruszyło się w temacie, który irytował mnie mniej więcej od 2015 roku.
Bo właśnie intensywność to jest coś na czym można bazować przez cały sezon, to jest coś co może dać ogromny handicap względem innych drużyn Ekstraklasy, i to jest coś co pozwala mieć nadzieję na łączenie dwóch lub trzech frontów na raz (vide Jagiellonia z tym sezonie).
I rzeczywiście, obecny trener zrobił krok do przodu z tym temacie, ale mam wrażenie, że jedynie w sytuacji, w której jesteśmy w fazie ataku i jedynie w wybranych meczach. Akcje ofensywne są budowane na większej intensywności (i bardzo dobrze!), próbujemy grać dużo piłek prostopadłych do biegających między liniami skrzydłowych/Sousy/Ishaka. Ale niestety to tylko połowa sukcesu.
Intensywność w fazie obronnej to też element bardzo ważny. A na przykładzie Rakowa, można stwierdzić, że nawet ważniejszy niż intensywności w ofensywie.
Odpowiedzmy sobie na pytanie - ilu zawodników Lecha jest w stanie doskoczyć do rywala natychmiast po zagraniu do niego piłki, a następnie w razie niepowodzenia, natychmiast pójść za podaniem rywala do kolejnego zawodnika? Kozubal. Koniec listy.
Ten gość ma coś, co czego nie ma żaden inny piłkarz Lecha. Intensywność w odbiorze piłki.
Jedynie Ishak próbuje grać w podobny sposób, ale z racji pozycji na boisku, nie jest to zawodnik kluczowy w elemencie, który opisuje.
Skrzydłowi? Nie pamiętam ich pressingu poza chwilowym w sytuacji, gdy piłkę ma boczny obrońca rywali lub nisko ustawiony skrzydłowy. Piłka zagrana do innego, najbliższego rywala = odpuszczenie pressingu po 2-3 sekundach.
Sousa? Niestety nie ten typ piłkarza.
Murawski? Ograniczony jeśli chodzi o grę z piłką przy nodze.
Jedynym kompletnym piłkarzem (mającym intensywność w obronie i ataku) to Kozubal. A to zdecydowanie za mało, aby grając z drużynami, które na tej intensywności bazują, wygrywać mecze.
Mam wrażenie, że skupiamy się na ściąganiu piłkarzy grających widowiskowo, z dobrą techniką użytkową, a za mało mamy piłkarzy, którzy może są mniej widoczni w trakcie meczu, ale intensywnością gry potrafią zrobić przewagę, niekoniecznie widoczną dla kibica - laika.
Raków? Berggren, Koczergin, Otieno, Silva, Tudor, a nawet Lopez to pilarzy będący w ciągłym ruchu. Strata piłki? Doskok do rywala. Rywal zagrywa piłkę do kolegi obok? Idę za piłką do końca.
Jagiellonia? Podobnie. Romanczuk, Imaz, ten nowy w środku pola, Pululu. Wszyscy na dużej intensywności pracują już w fazie obronnej.
Czy któryś z nich technicznie przewyższa pilkarzy Lecha? Może Lopez. Reszta nie.
Ale oni posiadają pewne walory, które w Lechu ma jedynie Kozubal.
Dopóki nie zmieni się profil piłkarzy ściąganych do Lecha, dopóki będziemy dostawać strzały w ryj kilka razy w sezonie.
Sztab wydaje mi się, że ogarnia sprawę. Potrzeba tylko lepszych wykonawców.