
Marcin Mazurek: Trudno wymarzyć sobie lepsze pożegnanie z piłką
Mecz 30. kolejki V ligi zakończony zwycięstwem Wiary Lecha z Dyskobolią Grodzisk WIelkopolski był ostatnim meczem w karierze Marcina Mazurka. 36-latek odwiesił buty piłkarskie na kołek chwilę potem, gdy w 87. minucie meczu wykorzystał rzut karny dający prowadzenie Lechitom. Mazurek wystąpił w barwach Wiary Lecha w 49 meczach, zdobywając łącznie 23 bramki. Zapraszamy na rozmowę podsumowującą 30 lat piłkarskiej przygody napastnika niebiesko-białych.
Zacznijmy od Twojego ostatniego meczu przeciwko Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski. Serce zabiło mocniej przy rzucie karnym w 87 minucie przy stanie 2:2 tuż przed Twoim pożegnaniem z piłkarskimi boiskami?
Po pierwsze muszę przyznać, że nie zdawałem sobie sprawy, że jest już tak późny etap meczu. Mimo trudności ze stworzeniem klarownej okazji w tym meczu, w środku czułem, że w końcu to musi nadejść. Zastanawiałem się przy tym wyniku 2:2, czy to rzeczywiście się tak układa, żebym w tym momencie strzelił właśnie na 3:2. Widząc, że sędzia podyktował rzut karny rzeczywiście serce zabiło szybciej, ale paradoksalnie uspokoiłem się dzięki racowisku kibiców gospodarzy i wstrzymaniu meczu. Kuba Wilk podpowiedział mi jeszcze, jak mam uderzyć i taki też miałem plan, by uderzyć mocno do boku. I się udało. Przyznam, że była to ulga pomieszana z radością, bo rzeczywiście moment dla całego meczu, ale też dla mnie był dość wyjątkowy.
Dzisiaj patrząc na tę sytuację z perspektywy kilku dni bardzo się cieszę, że to się tak potoczyło. Koledzy dołożyli jeszcze dwa kolejne gole i pewnie wygraliśmy na koniec tego wspaniałego sezonu. Trudno sobie wymarzyć lepsze zakończenie gry w piłkę, niż strzelając gola na 3:2 w wygranym meczu i to z herbem Lecha na piersi.
Nie zapomnijmy o hucznym świętowaniu po tym meczu, co z pewnością było pewnym zwieńczeniem Twojej kariery.
Wywalczenie awansu w przedostatniej kolejce i świętowanie po ostatnim meczu, który zbiegł się z moim zakończeniem gry w piłkę nożną – nie mógłbym sobie tego lepiej zaplanować. Nawet myśląc o braku awansu przed rokiem, wydaje mi się, że to wszystko gdzieś tam było zapisane. Naprawdę życzyłbym każdemu, by mógł żegnać się w taki sposób, bo dla każdego z nas piłka wiele znaczy, niezależnie czy gramy w ekstraklasie, trzeciej czy piątej lidze. Każdy, kto gra w piłkę angażuje się na sto procent i na pewno ma takie samo podejście. Nasza mistrzowska feta była wyśmienita i na pewno troszkę zamieszania na mieście zrobiliśmy z tej okazji. Dodało to na pewno smaku mojemu pożegnaniu z piłką.

Czym dla Ciebie była w takim razie gra w Wiarze Lecha? Mam wrażenie, że dla niektórych jest przypomnieniem prawdziwej piłki z dzieciństwa oraz czystej radości, jaka się wówczas z nią wiązała.
Rzeczywiście była to dla mnie czysta, dziecięca radość. Każdy z nas za dziecka marzył, by później grać z Kolejowym herbem na piersi. W moim przypadku ta radość wróciła. Przede wszystkim każdy, kto wybiegł w tej drużynie na boisko mógł czuć się jak profesjonalny piłkarz. Cała ta otoczka oraz kibice, którzy za nami jeździli po różnych miejscowościach, sprawiała nam bardzo dużą przyjemność. Dzięki temu nie czuliśmy się jak piłkarze tylko piątoligowego zespołu.
Dla mnie osobiście była to nagroda za trzydzieści lat grania w piłkę. Kończyć grę w jakiejkolwiek drużynie, a kończyć ją w Drużynie Wiary Lecha… trzeba tego doświadczyć, żeby to zrozumieć. Chociaż pewnie łatwo sobie to wyobrazić nawet przyglądając się temu, co dzieje się wokół tego zespołu. Otoczka stworzona przez kibiców, obecność byłych zawodników Lecha oraz ogromna rola grających kibiców Lecha, którzy jeżdżą za nim po całej Europie, sprawiają, że to wszystko jest bardzo wyjątkowe. Wciąż czuję się częścią tej drużyny i mam zamiar uczestniczyć w jakiejkolwiek formie w jej życiu.
Wspomniałeś o byłych Lechitach, a jeden z nich to Twój bardzo dobry znajomy jeszcze z czasów gry w Lechu Poznań. Mowa tutaj o Jakubie Wilku. Od kiedy się znacie i jakie to było uczucie dzielić razem szatnię przez tyle lat?
Miałem przyjemność grać z Kubą jeszcze w rezerwach Lecha. Na szczęście jego droga potoczyła się w fantastyczny sposób i udało mu się przebić oraz grać regularnie w pierwszym zespole Lecha. Bardzo się z tego cieszę, bo zawsze trzymałem za niego kciuki i uważałem go za bardzo wyróżniającego się zawodnika, co wciąż potwierdza w meczach Wiary Lecha. Ma ten „magic touch”, o którym często wspominaliśmy i potrafi robić wyjątkowe rzeczy na boisku. Z Kubą zawsze się znaliśmy, bo jeszcze z czasów, gdy Kuba grał w „Trzynastce”, a ja w Maczkach Poznań. Mimo, że nasze drogi sportowe się w pewnym momencie rozeszły, to dobrze się trzymaliśmy i byliśmy w kontakcie. Cieszę się, że ostatnie lata naszej gry mogliśmy spędzić wspólnie na boisku.
Była to dla mnie ogromna przyjemność grania zarówno z Kubą jak i z takimi doświadczonymi zawodnikami jak Błażej Telichowski, z którym podobnie jak z Kubą trzymamy się i kolegujemy prywatnie. Nie zapominajmy także o Hubercie Wołąkiewiczu, czy Sergeiu Krivetsie. Uważam jednak, że nasza drużyna jest przepełniona zawodnikami, którzy wciąż mają predyspozycje, by grać wysoko i to również była wielka radość z nimi razem grać.
Jesteś chłopakiem z Rataj, więc nieprzypadkowo padła nazwa Maczki Poznań. To tam zaczynałeś grać w piłkę trzydzieści lat temu?
Tak naprawdę przygoda zaczęła się od Warty Poznań, która też była nie tak daleko ratajskich bloków i osiedla Orła Białego, na którym się wychowywałem. Spędziłem w Warcie pierwsze cztery lata, a później pięć lat w Maczkach, skąd trafiłem do juniorów Lecha Poznań, następnie do rezerw, by zaliczyć dwa epizody w pierwszym zespole Pucharze Ekstraklasy. Nie mają one większego znaczenia dla historii Lecha, ale dla mnie znaczą oczywiście bardzo wiele.

Potem grałeś jeszcze między innymi w Mieszku Gniezno, czy Unii Swarzędz, by wrócić do Warty Poznań i zagrać 16 razy na poziomie I ligi. Z perspektywy czasu to również musiało być dla Ciebie dużym doświadczeniem.
Ciekawostką jest to, że w sumie od poziomu I ligi udało mi się zagrać na każdym szczeblu rozgrywkowym do poziomu A klasy. Miałem okazję wystąpić na poziomie I, II, III, IV oraz V ligi, jak również klasy okręgowej, czy A klasy, gdzie kilkukrotnie występowałem w rezerwach III-ligowej Unii Swarzędz. W II lidze zagrałem w barwach Polonii Nowy Tomyśl, w IV w Tarnovii, w V Wiarze Lecha, a w okręgówce w TPS-ie.
Dwa lata w pierwszoligowej Warcie Poznań były dla mnie świetnym okresem. Był to poziom, który sprawiał radość i przyjemność, ale dawał także frajdę z uwagi na grę z takimi zawodnikami jak między innymi Piotr Reiss, czy Zbigniew Zakrzewski. W tamtym okresie kapitanem Warty był nieoceniony Tomek Magdziarz. Mógłbym wymieniać nazwiska bez końca, bo było bardzo treściwie piłkarsko i bardzo wesoło w szatni. To był świetny czas, z którego mógłbym przytoczyć wiele śmiesznych anegdot. Trener Bogusław Baniak był zresztą taką ciekawą wisienką na torcie tamtego okresu. Na pewno było wesoło, ale cieszę się, że grałem na tym poziomie i jest co wspominać.
Apropos trenera Baniaka i „Zakiego” – jaki był najciekawszy trener oraz zawodnik, z jakim pracowałeś i grałeś w trakcie tych 30 lat Twojej gry w piłkę?
Musielibyśmy tutaj określić kryteria, bo bardzo cenię sobie trenera Sławka Najtkowskiego, który też grał w Lechu Poznań i na pewno ma także ogromną wiedzę sportową i piłkarską. Zupełnie szczerze, bardzo cenię sobie także trenera Łukasza Kubiaka, z którym przepracowałem ostatnie dwa lata w Wiarze i dzięki któremu spotkałem się z bardzo dużym profesjonalizmem przychodząc do tego zespołu. To na pewno coś wyjątkowego na tym szczeblu. Bardzo miło wspominam także trenera Tadeusza Jarosa oraz Ryszarda Łukasika, od których na odpowiednich etapach mogłem nauczyć się bardzo wiele.
Z takich rzeczywiście bardziej śmiesznych historii na pewno zawsze będę wspominał trenera Bogusława Baniaka, który często doradzał mi występowanie w filmach pornograficznych zamiast na boisku piłkarskim, ale na szczęście zostałem przy piłce i wyszło mi to na lepsze.
Jeżeli chodzi o piłkarzy, to było ich bardzo wielu. Patrząc na historię Lecha Poznań, do głowy przychodzi mi Piotr Reiss i jego jakość boiskowa, która zawsze robiła duże wrażenie. Poza tym oczywiście Jakub Wilk, czy inni byli Lechici jak Arek Miklosik, czy Tomasz Bekas oraz tacy zawodnicy jak Sergio Batata i Ilian Micanski, z którymi także miałem przyjemność grać i którzy byli zawodnikami o ogromnej jakości piłkarskiej.
Podobno po dołączeniu do Wiary Lecha odbyłeś rozmowę z trenerem Łukaszem Kubiakiem, w której padło z Twoich ust, że nie jesteś zbyt bramkostrzelnym zawodnikiem. Tymczasem w 49 występach w barwach Wiary zdobyłeś 23 bramki i dołożyłeś do tego 15 asyst. Takie pomyłki muszą być zadowalające.
Tak, rzeczywiście była taka rozmowa z trenerem. Trener wierzył zresztą bardziej niż ja w to, że strzelę całkiem sporo bramek. Bilans rzeczywiście jest całkiem fajny, ale to pokazuje, że na każdym etapie przygody z piłką można się czegoś nauczyć. Trener Kubiak dając mi szansę gry w ataku, zwiększył mi możliwości na zdobywanie tych bramek. Cały czas jednak poprawiał ustawienie naszych napastników i miało to duże znaczenie przy tym bilansie. Słuchając cennych wskazówek można się cały czas rozwijać. Cieszę się, że to wszystko kończy się tak pozytywnym osiągnięciem, bo przyznam szczerze, że wcześniej większą radość dawały mi asysty, a tutaj udało się postrzelać.

Obok piłki cały czas rozwijałeś się także biznesowo. Jak wyglądało łączenie tych dwóch dziedzin w parę z Twojej perspektywy?
W mojej przygodzie z piłką był jeden przełomowy moment, w którym sam dałem sobie szansę na to, by pójść w biznesową stronę. Będąc jeszcze zawodnikiem Warty zostałem wypożyczony do II-ligowej Polonii Nowy Tomyśl. Jakkolwiek by to teraz nie brzmiało, po tej przygodzie w Nowym Tomyślu stwierdziłem, że zawsze marzyłem o grze na wyższym poziomie, co najmniej ekstraklasowym. Na pewno nie jest więc tak, że jestem do końca spełnionym zawodnikiem, o czym mówię zupełnie otwarcie.
Świadoma decyzja, że stawiam na grę w IV ligach i na niższym szczeblu, pozwoliła mi skupić się na biznesie i pójść w stronę cateringu dietetycznego i firmy Body Chief. Rzeczywiście to również dało mi bardzo dużo radości i spełnienia biznesowego, którego prędzej czy później pewnie w życiu bym szukał. Cieszę się więc, że udało mi się to znaleźć wcześniej i połączyć z pasją do futbolu.
Twoja historia może być więc dobrą lekcją dla młodych piłkarzy, którzy podobnie jak Ty, marzą o grze na najwyższym poziomie, lecz nie mają do tego szczęścia, zdrowia, czy predyspozycji.
Na pewno tak. Czasem warto podejść do pewnych rzeczy na chłodno i dać sobie szansę na coś innego. Otworzyć sobie inne drzwi i pójść tą drogą, którą się czuje. Wszystko można połączyć, ale przychodzi taki czas w życiu każdego człowieka, czy piłkarza, że trzeba sobie zadać pytanie, czy jest warto. Oczywiście, tego co by było gdyby, nigdy się nie dowiemy, ale oceniając to z perspektywy czasu, absolutnie nie mogę narzekać. Nie patrzę na to tylko przez pryzmat moich osiągnięć oraz poziomu, na którym grałem, ale przede wszystkim przez pryzmat ludzi i otoczenia, w którym uwielbiałem być. Miałem przyjemność poznać wiele fantastycznych osób, które grały dużo wyżej ode mnie i uczyć się od nich nie tylko piłki, ale także życia. Właśnie to miało dla mnie nieopisaną wartość, która mi towarzyszyła.
Spinając klamrą temat Wiary Lecha i Twojego biznesowego rozwoju, jak patrzysz na Wiarę Lecha z Twojej perspektywy? Nie ulega wątpliwości, że jest ona dość oryginalna, bo przez ostatnie lata byłeś nie tylko zawodnikiem, ale także człowieka wspierającego tę inicjatywę.
Bez owijania w bawełnę trzeba nazwać tę drużynę fenomenem, bo jest to już IV-ligowa drużyna kiboli poznańskiego Lecha i pewnie daleko musielibyśmy szukać drugiego takiego projektu, a i tak byśmy nie znaleźli. Tak naprawdę nie wiadomo, gdzie jest sufit tego klubu. Oczywiście wiemy, że nie trzeba piąć się w górę za wszelką cenę i są jeszcze kwestie ideologiczne. Najważniejsze jest, by kibice Lecha byli dumni z tego, że mają taką drużynę, niezależnie od tego, na jakim poziomie będzie ona występowała. Myślę, że tym sezonie mogą być wyjątkowo dumni z okazji wywalczonego awansu.
Patrzę na Wiarę Lecha także przez pryzmat innych inicjatyw i rzeczy, które się dzieją, takie jak sekcja futsalu, koszykówki, turnieju tenisa, czy zakończonego ogromnym sukcesem biegu Kibolska Dycha. Wiara Lecha to jest społeczność. Wyniki w sporcie zawsze mogą być różne, ale sukcesem tej całej inicjatywy jest ta ogromna społeczność, która ma w sobie coś wyjątkowego, czym na pewno jest miłość do Lecha Poznań.
Wiele dobrych chwil przed całym Stowarzyszeniem Wiara Lecha, bo jest to zarządzane w bardzo przemyślany i rozsądny sposób przez prezesa Pawła Piestrzyńskiego i wszystkie osoby, które moglibyśmy bez końca wymieniać. Każdego dnia trzeba zmierzać się z wieloma trudnościami, a też oczywistym jest to, że do każdego rozwoju potrzebni są sponsorzy. Cieszę się więc, że w choćby w takiej formie także Body Chief może w tym uczestniczyć i mam nadzieję, że grono sponsorskie będzie jeszcze liczniejsze.