Błażej Telichowski po zakończeniu kariery: Najważniejsze by zachować kibicowskiego ducha tej drużyny.

Błażej Telichowski zakończył piłkarską karierę notując 66 występ w barwach Wiary Lecha, a więc dokładnie tyle samo, ile razy zagrał w Lechu Poznań. W rozmowie na naszej stronie „Telich” podsumował 3,5-letnią przygodę w Wiarze Lecha, a także powspominał najciekawsze chwile związane z jego piłkarską drogą.

Jak się czuje 40-letni Oldboy?

Błażej Telichowski: To jeszcze do końca do mnie nie dociera. Aczkolwiek przyznam, że jak kończyłem 30 lat, to przeszło to bardzo bezboleśnie, a w dniu 40. urodzin dostałem taki balonik z czwórką z przodu i stwierdziłem, że żarty już się kończą. Zmiana kodu na cztery z przodu to już samo w sobie jest bardziej bolesne. Pocieszam się, że dzisiejsi 40-latkowie i 40-latkowie jak w tym znanym serialu, są zupełnie inni i to troszeczkę inaczej wygląda. Na pewno za dużo, jeżeli o moje przygotowanie fizyczne, się nie zmieni, bo nadal mam zamiar uprawiać sport i rozwijać się w niektórych dyscyplinach jeszcze bardziej.

Przechodząc do Wiary Lecha i Twoim podejściu do liczb planowałeś pożegnanie z piłką w tym konkretnym momencie, czyli w 66. meczu i niemal w przeddzień 40-urodzin?

Nie, przyznam szczerze, że wtedy o tym jeszcze nie myślałem. Na pewno wiedziałem, że w Wiarze Lecha zakończę tę przygodę w oficjalnych rozgrywkach. Na początku tego sezonu pojawiły się takie pomysły, żeby to była liczba 66, tak jak w pierwszym Lechu. I tak naprawdę może gdzieś poza jedną, dwoma kolejkami, nie trzeba było się za dużo sugerować tą liczbą, tylko tak to się złożyło i tak wypadło.

Jeśli chodzi o liczby, to na pewno w pierwszym Lechu wydarzyło się to przez przypadek. 66 – to jest szósty, szósty, czyli liczba dnia oraz miesiąca, w którym się urodziłem. Ta data jest ze mną od zawsze. Ta numerologia niby nie była dla mnie ważna, a teraz gdzieś w ostatnich etapach jak grałem, to jeszcze starałem się dobierać jak nie numer 6, to 33 –  3 plus 3, albo 15, czyli 1 plus 5. Ale to bardziej po to, żeby mieć później fajną historię, którą gdzieś można opowiedzieć.

Co czułeś jak schodziłeś z boiska? Nie wyglądasz na człowieka, który często się wzrusza.

Dokładnie tak, nie jestem osobą, która łatwo się wzrusza i potrafi uronić łzy. Pierwsze wzruszenie i to takie bardzo mocne było już w szatni podczas odprawy, gdy trener Łukasz Kubiak skierował piękne słowa w moim kierunku. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Chciałbym bardzo podziękować trenerowi, bo było to na pewno mega miłe. To jest takie niespotykane uczucie. Trochę się krępujesz, trochę jest ci fajnie, z drugiej strony masz ciary. Ja miałem dokładnie to. To samo czułem w momencie, gdy schodziłem z boiska. Pomimo tej pogody przyszło tyle osób i jednak spirala tego wydarzenia była nakręcona. Siedziały we mnie te emocje, więc na pewno na koniec pojawiło się olbrzymie wzruszenie.

Teraz wróćmy może od końca Twojej kariery piłkarskiej do jej początku, trafiłeś do Lecha z Nowego Tomyśla już w wieku 14 lat. Jak duży to był przeskok dla Ciebie, jako chłopaka spod 10-tysięcznego miasteczka?

Gdy miałem 14 lat, Lech mnie wypatrzył na jednym z turniejów. Moja kariera generalnie rozpoczęła się tak, że dostałem wtedy wiele ofert. Na turniejach jakichś rozgrywek młodzieżowych pojawiały się pierwsze sygnały. Często byłem napastnikiem, więc zdobywałem te bramki i praktycznie co turniej wygrywałem gdzieś tytuł Króla Strzelców. Zostałem zaproszony do Kolejorza. Rodzice dostali ofertę mojego przejścia do Lecha, ale równocześnie w tamtym okresie miałem wszystkie możliwe oferty w Wielkopolsce. Wtedy w regionie mieliśmy bardzo silnie obsadzone kluby, była szkółka w Szamotułach, Olimpia Poznań, Warta Poznań, była też Amika Wronki. Rodzice pozostawili ten wybór mi. Można powiedzieć, że byłem jeszcze dzieckiem, ale już wtedy interesowałem się Lechem Poznań, jeździłem na mecze Lecha z kolegami, także wybór był wtedy tylko jeden. Jak przeprowadziłem się do Poznania, to tak naprawdę przez każdy etap tej piłki juniorskiej, przez rezerwy do piłki nożnej seniorskiej się przedostałem.

Debiut Błażeja Telichowskiego w Wiarze Lecha: Wiara Lecha – Grom Plewiska [08.03.2021] | Fot. D.Garbatowski
Miłość do Lecha zaszczepiła u Ciebie konkretna osoba, czy przyszło to tak naprawdę samo?

Cały Nowy Tomyśl, gmina i te miejscowości ościenne, to Lech Poznań. Może wtedy już się zaczynał mocniej okres Dyskobolii Grodzisk, choć to jeszcze nie były ich najlepsze czasy. Lech zawsze był bardzo mocny w Nowym Tomyślu i w okolicach i jest tak do dzisiaj. W moim przypadku na pewno to przyszło naturalnie wraz z towarzystwem kolegów, znajomych.

Dość szybko pokonywałeś kolejne kroki w piłce juniorskiej, czym zapracowałeś sobie na debiut w pierwszym zespole Kolejorza już w wieku 18 lat. Jak to wspominasz? 

Do pierwszej drużyny dołączyłem praktycznie jako niepełnoletni chłopak i już w niej zostałem. Pierwszą bramkę w Ekstraklasie strzeliłem natomiast dwa lata później w meczu z Górnikiem Polkowice. Zadebiutowałem bardzo szybko, to było jeszcze w drugiej lidze. To było spełnienie marzeń. Był to mój cel odkąd grałem w piłkę. Pamiętam, że koledzy z Nowego Tomyśla zakładali się między sobą, czy kiedykolwiek zagram, a potem jak zagram, to w jakim wieku i w ten sposób jakoś mi kibicowali. Czułem wsparcie praktycznie przez wszystkie lata gry, także w innych zespołach. Szczególnie w ostatnim czasie, gdzie naprawdę sporo wiadomości otrzymałem od ludzi, z którymi jednak nie utrzymuję kontaktu na co dzień.

Największym Twoim sukcesem w Lechu Poznań pozostaje sezon 2003/2004 zwieńczony zdobyciem Pucharu Polski i Superpucharem?

Na pewno tak, bo to był okres, kiedy Lech był biednym klubem i zdobycie przez nas Pucharu Polski było ogromną sensacją. Podobną do tegorocznego zwycięstwa Wisły Kraków, a może i nawet większą. Lech naprawdę był klubem, który wtedy był bardzo, regionalny, także pod kątem budowy kadry. Zespół był oparty na piłkarzach z regionu, ale też generalnie to, co nas cechowało to rodzinna atmosfera, klimat, na pewno nie zaplecze finansowe, wręcz przeciwnie. Także bardzo duża sensacja i ta feta, euforia na pewno przeszła do historii.

Później Superpuchar z Wisłą Kraków też troszeczkę w innym systemie rozgrywany. W ramach jednego meczu rozgrywaliśmy kolejkę ligową i mecz o Super Puchar, który zakończył się rzutami karnymi. Dzisiaj nie do pomyślenia, ale stawkę tego meczu i rangę wydarzenia znali wszyscy.

Victoria Skarszew – Wiara Lecha [29.06.22] | Fot. D.Garbatowski
Czy z perspektywy czasu możesz powiedzieć, że to był moment, w którym otworzyłeś sobie drogę na tak długą karierę?

Generalnie myślę, że przede wszystkim zdobyte trofeum zostaje w CV na zawsze. Do dzisiaj wracamy wspomnieniami do tego jak było. Jeżeli chodzi o karierę, to myślę, że to był na pewno taki krok milowy. Występy w europejskich pucharach w następnym sezonie też spowodowały, że moje doświadczenie na pewno cały czas wzrastało, więc byłem piłkarzem, który bardzo się rozwinął w tamtym okresie.

Co spowodowało, że trafiłeś na dwa lata do Grodziska Wielkopolskiego, gdzie notabene świętowałeś kolejne sukcesy; Puchar Polski i dwa razy wygrany Puchar Ekstraklasy.

Moje przejście było spowodowane fuzją Lecha i Amiki, podczas której dużo zawodników zmieniło barwy lub nie dostało ofert przedłużenia kontraktu. Ja miałem już wtedy agenta, który poprowadził moją karierę do Grodziska i z perspektywy czasu na pewno był to klub bardzo poukładany, w którym nie brakowało tak naprawdę niczego. Zdobyliśmy Puchar Polski, zdobyliśmy dwukrotnie Puchar Ekstraklasy, także co roku te sukcesy były. W moim wieku jeszcze występy w reprezentacjach młodzieżowych. Na pewno był to czas mojego dużego rozwoju.

Od jakiego wieku byłeś regularnie powoływany do wspomnianych przez Ciebie reprezentacji młodzieżowych?

W tamtych czasach nie było jeszcze transfermarktu, więc nie jest to nigdzie dokładnie spisane, ale grałem od reprezentacji U-15. Myślę, że łącznie mam ponad 50, może 55 występów w reprezentacjach młodzieżowych. W tych najmłodszych reprezentacjach byłem powoływany trochę rzadziej, ale później były to już regularne występy. Grałem również na mistrzostwach Europy do lat 16 w Anglii. Nawet nie wiem ile to już lat, ale wciąż mam koszulkę z tego turnieju.

Dostawałeś wtedy sygnały o możliwym powołaniu do seniorskiej reprezentacji Polski?

Tak, były telefony i za trenera Janasa byłem w kręgu zainteresowania, ale ostatecznie nie było mi to dane. Ja osobiście nigdy nie patrzyłem pod tym kątem, że żałowałem czegoś. Doceniam to, co osiągnąłem i te wszystkie występy w reprezentacjach młodzieżowych. Mam takie jedno zdjęcie, gdzie jestem kapitanem kadry U-21, chyba z meczu z Łotwą. Na zdjęciu cała dziesiątka oprócz mnie zadebiutowała w pierwszej reprezentacji.

Trudno żałować, jeśli przez 12 lat bez przerwy grałeś w Ekstraklasie na najwyższym poziomie w Polsce. 210 meczów i mimo zmian pozycji; 18 strzelonych bramek i 7 asyst. Spędziłeś na tym poziomie niemal całą karierę, bo jedynie pod koniec zawitałeś w 1-ligowej Miedzi Legnica. Co z Twojej perspektywy decydowało o utrzymaniu na tak wysokim poziomie?

Dokładnie. Nawet nie wiem czy nie 19 bramek, bo pamiętam sytuację w Podbeskidziu, gdy strzeliłem bramkę z Piastem Gliwice, którą przyznał mi Canal +, a Ekstraklasa chyba nie. Piłka przekroczyła linię, a jeden zawodnik ją jeszcze dobił i ostatecznie mi ją zabrali. To był chyba Marek Sokołowski. Śmialiśmy się wtedy właśnie, że zabrał mi bramkę w statystykach. Jakbym miał 99 bramek, to bym o nią walczył, ale w tej sytuacji… Myślę, że dodatkowo w każdej edycji Pucharu Polski i Pucharu Ekstraklasy zdobywałem bramki, więc ja na pewno byłem bramkostrzelnym zawodnikiem. Zawsze dochodziłem do wielu sytuacji, także myślę, że to mi bardzo dużo pomagało. Właśnie to, że jako obrońca potrafiłem dołożyć statystyki i te statystyki na końcu też pewnie decydowały, że wiele lat byłem na tym poziomie.

W pierwszej lidze dość świadomie nie pograłem dłużej. Ze względu na rodzinę i biznesy podjąłem decyzję, że pomimo, że miałem kontrakt w Miedzi Legnica, rozwiązałem tę umowę.  Na pewno moja kariera w piłce zawodowej to był fajny okres, miłe wspomnienia, wielu znajomych. Myślę, że wszędzie, gdzie byłem, to mam grono znajomych, z którymi utrzymuję kontakt.

Jak przeżyłeś przejście z poziomu profesjonalnego na ten amatorski, czego doświadczyłeś, dołączając do IV-ligowej Tarnovii, a potem już do Wiary Lecha?

To był mój świadomy ruch podyktowany względami rodzinnymi i biznesowymi, więc było to całkowicie przemyślane i byłem na to przygotowany.  Nawet jakiś okres, kilka tygodni czy miesięcy byłem całkowicie bez grania, ale zejście na niższy szczebel było spowodowane tym, że miałem potrzebę ruszania się. Chciałem jeszcze gdzieś co weekend wyjechać na mecz ligowy. W Tarnovii wtedy tak naprawdę skrzyknęliśmy się większą ekipą. Bartek Ślusarski, Marcin Kikut, Zbyszek Zakrzewski, Marcin Mazurek i Jakub Wilk to była naprawdę mocna ekipa i wielu jeszcze innych chłopaków. Fajna banda i dzięki temu mogliśmy jeszcze czuć to, co czuliśmy parę lat wstecz.

Następnie Wiara Lecha. Gdy otrzymałem propozycję i zobaczyłem, co się dzieje wokół tego klubu, od razu wiedziałem, że to krok, który chciałem przeżyć z kibicami Lecha. Cieszę się, że się udało.

Podsumowując Twoją karierę, podczas której spotkałeś wielu znakomitych piłkarzy, wytypuj 5-osobowy zespół stworzony przez zawodników, z którymi grałeś w jednej drużynie.

Z bramkarzy, to na pewno Łukasz Fabiański. Dalej Łukasz Piszczek, Kuba Błaszczykowski, Piotr Świerczewski, Piotr Rejs, Tomasz Iwan, Sławek Peszko. Może łatwiej byłoby ułożyć jedenastkę (śmiech). Adrian Mierzejewski, to też był pan piłkarz. Łukasz Trałka… można by tak wymienić, bo też w wielu klubach byłem. No i oczywiście Arkadiusz Milik, bo mimo, że graliśmy razem rok albo półtorej, ale siedzieliśmy z Arkiem obok siebie w szatni. Nie powiem, że przewidywałem, że będzie grał w Juventusie, czy w wielu europejskich klubach, ale jego potencjał było widać. W ogóle cała szatnia Górnika Zabrze to było coś specjalnego. Dzięki trenerowi Nawałce w tym momencie grali między innymi Łukasz Skorupski, Paweł Olkowski, Michał Pazdan, czy Krzysztof Mączyński, którzy potem grali w reprezentacji.

To teraz wyróżnij najlepszych zawodników, z którymi się zmierzyłeś w zawodowej piłce.

Tutaj najlepiej byłoby sugerować się meczami z reprezentacji. Na pewno Iniesta, Roberto Soldado, Fernando Torres. Pamiętam też jeden mecz z Anglią w reprezentacji młodzieżowej w Sheffield, gdy przegraliśmy chyba 4-1. Miałem wtedy ze Sławkiem Peszko na stronie Aarona Lennona z Tottenhamu.

Postanowiliśmy wtedy, że wycofamy się do narożnika szesnastki, bo nawet razem go nie dogonimy. Także sporo tych zawodników. Myślę, że też swego czasu bardzo niewygodnym zawodnikiem był w polskiej lidze Miroslav Radović z Legii Warszawa, który też u szczytu kariery grał na prawym wahadle i bardzo często na niego wpadałem. To był jeden z tych zawodników, których gdzieś ciężko było powstrzymać.

Przejdźmy w takim razie do wyróżnień zawodników Wiary Lecha.

Tylko żeby nie zwariowali ci młodzi teraz (śmiech). Ja zawsze od samego początku byłem fanem Kacpra Dolskiego i myślę, że każdy widzi to podobnie. Widać, że ma dużą łatwość, duże predyspozycje, fajny drybling i lekkość w podejmowaniu decyzji. Poza Kapim, na pewno Niedźwiadek (Michał Niedźwiedzki) jest bramkostrzelny. Dzisiejsza młoda banda, to też jest wielu chłopaków z dużym potencjałem, ale nie będziemy ich z imienia i nazwiska wymieniać. Cały zespół, każdy z tych chłopaków coś ma. Myślę, że najważniejsze jest też w tym wszystkim, żeby duch tej drużyny był zachowany, czyli kibolski charakter, który się sprawdza na meczach. Wiele razy udało nam się wygrywać w doliczony czasie, bo kibole zawsze walczą do końca!

Spędziłeś w Wiarze Lecha 3,5 roku, co możesz nam zdradzić na temat zawodników i niewątpliwym fenomenie tej drużyny?

Myślę, że jestem jedną z tych osób, które są mocno pod wrażeniem tego, co się dzieje. Staram się przekazywać także na zewnątrz ten fenomen naszej drużyny złożonej z kibiców. Do tego klub jest wzorowo prowadzony – wszystkie statystyki, organizacja meczów, dnia meczowego, stroje, cała logistyka i liczebność zawodników. Często bywało, że trener musiał odrzucać nawet ośmiu, czy dwunastu chłopaków z uwagi na limit kadry. Wtedy ci chłopacy przychodzili i wspierali drużynę z trybun. Na pewno to jest jedyna taka drużyna w Polsce i pewnie także na świecie. To jest naprawdę jedna wielka niebiesko-biała rodzina.

Drużyna Wiary Lecha to także wyjazdy na mecze Kolejorza. Ty też kilka ich zaliczyłeś, na przykład w sektorze gości w Lubinie, czy rok temu we Florencji. Jak wspominasz takie wyjazdy z perspektywy byłego piłkarza, Lechity i też zawodnika Wiary Lecha?

Nie ukrywam, że odkąd trafiłem do Wiary Lecha, to byłem na wszystkich wyjazdach zagranicznych i pucharowych. Być może często bardziej służbowo byłem niż w środowisku kibiców, ale jak już byłem, to zawsze te emocje przeżywałem inaczej. To zupełnie inne przeżycie. Jest to na pewno coś, co każdy zawodnik grywający w piłkę nożną powinien przeżyć. Spotykasz się często z ludźmi, z fanami z całej Wielkopolski i nie tylko.  Wrażenie robią też te wspólne integracje, emocje związane z dopingiem, czy z oprawami meczowymi z perspektywy nie murawy, tylko od środka – to też są inne doznania.

Teraz spójrzmy na Twoją karierę bardziej przez pryzmat trenerski, bo sam masz licencję i prowadzisz akademię Six, a w swojej karierze miałeś pewnie kilkudziesięciu trenerów. Jakie cechy trenera są kluczowe i które podbierasz od tych szkoleniowców?

Trener na najwyższym poziomie powinien przede wszystkim być profesjonalistą i takiego profesjonalistę doświadczona szatnia bardzo szybko potrafi rozpoznać. Na pewno istotne jest także przygotowanie merytoryczne, ale także myślę, że na końcu taki trener na powinien także zadbać o swój wygląd i ta aparycja zawsze doda mu trochę w tej skali. Trenerzy z charyzmą również są cenieni, choć w pewnym momencie z pespektywy zawodnika może nie do końca są akceptowani, ale jak się kończy takich trenerów docenia się najbardziej. Wyróżniając konkretnie, na pewno trener Adam Nawałka. To był perfekcjonista w każdym calu. Przygotowanie Czesława Michniewicza również robiło wrażenie. Dbanie o atmosferę, nowinki, które wprowadzał, myślę, że wyprzedzał o kilka lat swoją konkurencję. Także na pewno przygotowanie merytoryczne i wiedza to na najwyższym poziomie trenera Macieja Skorży. Każdy z nich jest zupełnie inny, każdy zupełnie na czymś innym bazował. Trener Jan Urban, to znowu takie bardziej kompetencje miękkie, czyli wiedział, jak zapanować nad szatnią, co też wynikało z jego osobowości. Można powiedzieć, że miał taki hiszpański luz, który przekazywał, to był taki spokój i brak nerwowej atmosfery. To dla mnie czołówka trenerska.

Na koniec, biorąc pod uwagę wszystkie Twoje aktywności; Wiara Lecha, Akademia Six, Akademia Futbolu, Turbo Obozy, Fabryka Futbolu, Twoją działalność w Drużynie Szpiku, i wszystkie inne pasje między innymi bieganie, co jest dla Ciebie najważniejsze w podejściu do życia, i jak jesteś w stanie godzić te wszystkie inicjatywy?

Najważniejsze jest takie ludzkie podejście i bycie normalnym. To jest właśnie to, co kierowało mną w ostatnich latach. Trzeba też być po prostu sobą, bo jak ktoś nie ma tej empatii, nie ma takiego pozytywnego myślenia, to też tego nie osiągnie. Ja też wiele pewnie z domu wyniosłem, że taką osobą byłem i jestem. Do dzisiaj tak jest i na pewno dużo łatwiej jest później w życiu. Tak jak mówię, czy ja dzisiaj pojadę do Tarnowa Podgórnego i przyjdzie Pani, która dba o obiekty, czy pojadę przykładowo do Bytomia, to naprawdę relacje z tymi ludźmi mam super i gdzieś to spowodowało, że takim byciem rodzinnym, uśmiechniętym mi bardzo pomagało i tak jest i cały czas. Myślę, że tak już ze mną będzie. Na pewno dzisiaj z perspektywy czasu nie spodziewałem się takiego pożegnania absolutnie, bo wiadomości i wszystko, co otrzymałem to naprawdę jest niesamowite. Jak ta informacja się ukazała, że robimy ten mecz i zaczęło się do mnie ludzi sporo odzywać, to jeździłem autem godzinę po Poznaniu, puściłem sobie muzykę na cały głos i rozmyślałem, że nie spodziewałem się czegoś aż takiego. To było pierwsze takie uczucie z tym zakończeniem, że „kurde stary, warto było”, bo nie zawsze gdzieś tam się pojawiały jakieś wielkie słowa uznania. Znaczy, ja nie oczekuję doceniania, nie oczekuję, żeby ktoś mi za coś dziękował za każdym razem, absolutnie nie. Tak jak mówię, ja robię to sam od siebie i nie na pokaz i też takimi ludźmi się otaczam. To dla mnie jest tak naprawdę normalne, ale takie docenienie, co było przy okazji tego zakończenia to naprawdę było mega miłe i dodało takiego kopa, że tak naprawdę ja jako człowiek, który kocha organizacje, szalone pomysły, na pewno na tym się nie zatrzymam i będę jechał dalej.

Other Articles